Timo Reuber to członek duetu Klangwart, od lat nagrywa jednak solowe płyty. Recenzenci i fani zgodnie mówią o jego muzyce: to kosmos! Muzyka Reubera cechuje się dużą swobodą artystyczną, duchem psychodelii lat 70-tych, sprzętem elektronicznym z lat 80-tych i estetyką dźwiękową lat 90-tych. Łączy transowość krautrocka z industrialem, ambientowe plamy z mechanicznymi rytmami, eksperyment z melodią. Reuber nagrywa dla cenionej wytwórni Staubgold, która wydaje m.in. Johna Frusciante, Kammerflimmer Kollektief, Sun, Faust czy FS Blumm. - Niemiecki muzyk kreuje niezwykłe elektroniczne pastisze, pełne nieoczekiwanych sampli, dźwiękowych patchworków i techno-kolaży. Jego instynkt do nieoczekiwanych zwrotów akcji wykracza daleko poza postmodernistyczna ironię - pisał Grooves. - To kosmiczna podróż pełna dźwięków. Pewne tony przypominają Steve'a Reicha, gdyby ten wrzucał kwas. Przy tej muzyce można sobie siedzieć, czytać gazetę i cieszyć się życiem - pisał o pierwszej płycie Reuber „Anna” Vital Weekly. O drugiej płycie „Ruhig Blut” pisał już słynny The Wire: „Ta muzyka przekracza oczekiwania słuchacza”. Również polskie media poznały się na twórczości Reubera. Na portalu nuta.pl czytamy o „Ruhig Blut”: - Oszczędność, subtelność, synchronizacja fal mózgowych. Minimalizm nie dla wszystkich. Tytułowy utwór to w zasadzie jeden dźwięk, trwający – bagatela – niespełna dwadzieścia dwie minuty... Ale trzeba dać się otumanić – czasem trafi się jakaś łachocząca ucho modulacja, ćwierćsekundowy trzask... Jeszcze przed dziesiątą minutą pojawiają się jakieś odrobinę bardziej widoczne chroboty, by znów zaniknąć w nieskończonym akordzie. Kolejny utwór (i kolejne ponad dwadzieścia minut) to z kolei indiański rytuał, wykonywany przez przetrąconą, elektroniczną wersję szamana – obsesyjna rytmiczna pętla, brutalnie traktowana efektami przeistacza się w gitarową (?) kakofonię, ścianę filtrowanego hałasu niczym zapętlony maniakalnie strzęp najbardziej brudnego koncertu Velvet Underground. Opętanie chwilowo egzorcyzmuje minutka czy półtorej niepokojącego pikania – lecz potem demon znów jest górą. Jeszcze trzeci utwór na płycie – ledwie siedmiominutowa kołysanka dla pieska Aibo, cichuteńki dźwięk... a może to brzęczy mi implant w czaszce? Jak zawsze wysoka jakość z kolońskiej wytwórni, ale jakość wyłącznie dla koneserów. Kolejna płyta, „Kintopp", również doczekała się wielu pozytywnych recenzji: - Ta muzyka opowiada pewien film, prawie bez słów, tylko za pomocą obrazów powstających w głowie słuchacza. Do tego przywoływane są różnorakie dźwięki i sekwencje z najróżniejszych muzycznych terytoriów, są kolażowo opracowywane i formowane na nowe utwory muzyczne. Powstały w ten sposób obrazowe, emocjonalne platformy, na których może się poruszać fantazja słuchacza - wzdłuż historii lub poza nią - pisał portal Muzyka Z Głośnika. Ostatni jak dotąd album Reuber to "Südpol". Reuber tylko na Off Festivalu 2008! |